Spoiler
Czytając prasę i serwisy poświęcone grom wideo nie ujrzymy tam informacji o zdarzeniach mogących przyozdobić paski informacyjne stacji pokroju TVN24, takich jak atak somalijskich piratów na kolejny statek czy groźba poważnej awarii japońskiej elektrowni atomowej. Prawdę powiedziawszy, z wyjątkiem przesunięć dat premier, anulowania nierentownych projektów i przejściowych spadków formy developerów niewiele jest w opisywanej przez nas branży informacji, które mogą wywołać ciarki na plecach niemal każdego gracza. Jeśli jednak dacie się przenieść w nieco bardziej fikcyjne rejony naszej uporządkowanej rzeczywistości (bo nie ukrywam, że o tak zwaną "urban legend", czyli miejską legendę będzie tutaj chodzić), spróbujemy się przyjrzeć jednemu z najbardziej przerażających automatów w całej historii elektronicznej rozrywki. Chodzi o urządzenia zaopatrzone w grę Polybius, które rzekomo miały trafić do kilku salonów w amerykańskim Portland.
Liczące wówczas ponad 350 tysięcy mieszkańców miasto w stanie Oregon z pewnością nie mogło narzekać na brak tego typu urządzeń, jednak to właśnie nowo pozyskane maszynki zaczęły robić furorę wśród najczęstszych bywalców salonów z grami wideo. Co ciekawe, oprócz tłumów dzieci i młodzieży kłębiących się wokół Polybiusa, spotkał się on również z zainteresowaniem „tajniaków". Ich wizyty mogły być uzasadnione, gdyż nawet pomijając niecodzienną specyfikę samej gry - shoot 'em up z psychodeliczną oprawą graficzną i dźwiękową, trzeba wziąć pod uwagę wpływ, jaki miała na młodych użytkowników. Wszystko wskazuje bowiem na to, że ktoś bawił się w pranie młodych mózgów, co było zresztą tragiczne w skutkach, bo oprócz uzależnienia, gra wywoływała m.in. koszmary i bezsenność. Bogatą listę skutków obcowania z maszynką zamykały myśli oraz próby samobójcze.
Kariera Polybiusa skończyła się w mgnieniu oka, bo gdy tylko miało zacząć się robić o nim głośno, automaty rozstawione w Portland zniknęły z salonów szybciej, niż się tam pojawiły. Tutaj do głosu doszli sceptycy, bo twardych dowodów na istnienie opisywanego automatu, choćby w postaci pliku, który można by było odpalić za pomocą emulatora czy też fotografii lub materiałów wideo po prostu nie było (choć wciąż można zasmakować specyficznego klimatu gry, o czym później). Sprawa ponownie nabrała tempa w 2006 roku, czyli ponad 20 lat po premierze. Wtedy to człowiek ukrywający pod nickiem „Steven Roach" umieścił na jednym z for internetowych historię prac nad Polybiusem. Tajemniczy jegomość twierdził, że poprzez nowatorskie podejście i rozwiązania graficzne gra miała stać się hitem, jednak koniec końców efekty wizualne (mogące zagrozić zdrowiu użytkowników) okazały się być gwoździem do trumny produkcji. Niestety opowieść Steve’a wydaje się być skleconym na szybko zlepkiem ogólnodostępnych informacji, wspomaganych bujną wyobraźnią autora, gdyż całość zwyczajnie nie trzyma się kupy, a jej twórca równie dobrze mógł się opierać na podobnych źródłach, co ja pisząc ten artykuł. Tutaj niestety trop się urywa i jak to ujął felietonista "GamePro" sprawa jeszcze długo nie znajdzie finału, gdyż zarówno liczba dowodów na jak i przeciw istnieniu Polybiusa jest niewystarczająca.
Proszę bardzo, link do remake'a tej gry: http://www.sinnesloschen.com/1.php
Jeżeli oczywiście się nie boisz.